1/08/2017

Jeśli chcesz walczyć ze złem - kup sobie czerwony beret

Ezio Petersen - Curtis Sliwa, Nowy Jork, 1985 r.
źródło: gettyimages.com

Ten pucułowaty gość w czerwonym berecie to Curtis Sliwa. Przyszłość, jaka się przed nim rysuje wydaje się być całkiem znośna. Raz uda swoje porwanie. Drugi raz porwie go fałszywy taksówkarz z prawdziwego gangu Gambino. Ale to i tak dość łagodny bilans, jak na człowieka, którego głównym zajęciem stała się walka ze złem. W dodatku jest to walka ze złem w nowojorskim metrze. Na razie w cv może odnotować to, że jest menedżerem McDonaldsa na Bronksie.


Od lat 90. Curtis będzie prowadził niezwykle popularne audycje radiowe, w których da upust swoim poglądom. Te, chcąc wierzyć opiniom na ich temat – wpisują się w nurt konserwatywno-populistyczny. Podobnie jak partia, którą Sliwa założył. Jednak mniejsza o karierę polityczną Curtisa – pod koniec lat 70. założył na głowę czerwony beret i obwołał się Aniołem Stróżem. Głównie dlatego, że nowojorska rzeczywistość odpowiadała filmowi The Warriors (reż. Walter Hill) z 1979 r. To taki niezwykle klimaciarski film akcji o nowojorskich gangach. „W niedalekiej przyszłości” było w istocie ówczesnym dniem powszednim, tylko poddanym (kuszącej do dziś) estetyzacji. Tytułowy gang kolesi w wiśniowych, skórzanych kamizelkach musi nocą dostać się z Bronksu do Coney Island. Podobnie jak we Władcy Pierścieni – wyprawa, która mogłaby się skończyć szybko, jest napędem ciągu niezupełnie logicznych perypetii.




To intro jest bardzo szczerze z kinomanem. Istotnie, nowojorskie subway jest jednym z ciekawszych bohaterów całej opowiastki. Jest mroczne, awaryjne i pokryte od sufitu po próg graffiti. Wygląda dokładnie tak, jak w momencie, w którym m.in. Bruce Davidson wyciągnął po raz pierwszy dalmierzówkę i zdecydował się uwiecznić to, co zobaczył.

Bruce Davidson - wnętrze wagonika nowojorskiego metra, 1980
źródło: Magnum Photos
Geoffrey Hiller, 1981
źródło: hillerphoto.com

Geoffrey Hiller - członek Guardian Angels w wagoniku metra, Nowy Jork, 1980
źródło: gettyimages.com

Dlatego nocna wycieczka metrem z Bronksu na południowe wybrzeże mogła się wtedy wydawać wyczynem godnym szaleńca. Metro z The Warriors wygląda dokładnie tak, jak doświadczali tego nowojorczycy – to nieźle tłumaczy popularność tego filmu. W końcu wielkomiejski syf przełomu lat 70. i 80.  ukazany jako pole walki, robi wrażenie na tych, którzy – podobnie jak główni bohaterowie – przeżyli, doświadczyli i tym samym zaliczyli „level”. Zszedłeś do metra i z niego w całości wróciłeś – jak na początek lat 80. to całkiem dużo. Dostałeś się na Coney i nie zaliczyłeś meli w twarz. Dostałeś się na Bronks i nikt ci nie jumnął portfela. Koleś, jest się z czego cieszyć.


Odtąd stateczne matrony zaczęły nosić w przepastnych torbach pistolety, a kalecy bezdomni ukrywali pod kraciastymi kocami pogrzebacze. Skoro każdy mógł być zaatakowany – jakąkolwiek broń nosił praktycznie każdy. Ta atmosfera miejskiej paranoi przynosiła coraz więcej ofiar. Curtis Sliwa – wspomniany już pucułowaty menago McDonaldsa, oprócz wiedzy na temat tego ile sprowadzić ton bułek do hamburgerów, znał się nieco na sztukach walki. A anioł stróż zstępujący do Nowego Jorku musi znać sztuki walki.


Geoffrey Hiller - członkowie Guardian Angels, 1981
źródło: hillerphoto.com
to jedno z najpopularniejszych zdjęć przedstawiających G.A. (hehe, zgadnijcie dlaczego), jednak chłopaki nie wyglądają typowo - najczęściej G.A. nosili osławione czerwone berety z insygniami, przypinkami, badzikami, ćwiekami i koralikami
Bruce Davidson - członkowie Guardian Angels, 1980
źródło: Magnum Photos
autor zdjęcia nieznany - Lisa Sliwa (pierwsza żona Curtisa) w otoczeniu członków G.A., lata 80.
Barbara Rosen - najsłynniejsza członkini Guardian Angels: Lisa Sliwa, 1984
źródło: gettyimages.com

Curtis Sliwa wraz z koleżankami i kolegami z mat treningowych przejęli taktykę wizualną od gangów – w miarę możliwości ujednolicili swoje stroje „na robotę”. Przywdziali czerwone berety i charakterystyczne białe tiszerty. Wyglądali bardziej jak lewicująca bojówka, stylistycznie zawieszona gdzieś pomiędzy Village People a New Romantics, niż marzenie producenta spandexu. Wśród członkiń i członków panowało pełne spektrum kulturowe – Biali, Afroamerykanie, Latynosi, Natives – i ta różnorodność była przez długi okres niewątpliwym atutem w rozwiązywaniu konfliktów. Niesubordynowane czarne dzieciaki z wielkim boom boxem prędzej posłuchały rosłego swojaka z beretem naciśniętym na afro, niż białego gliniarza. Anioły nie nosiły „na robotę” broni, a ich obecność w metrze w jakimś stopniu pomogła nowojorczykom odetchnąć – na tyle, na ile w tych czasach w ogóle było to możliwe. 

Thomas Hoepker - Lisa i G.A., 1986 r.
Stephen Shames - członkowie G.A., pośrodku Curtis Sliwa, lata 80.
Robert Rosamilio - protestujący członkowie G.A., Nowy Jork, lata 80.
źródło: New York Daily News

Jednak działalność Sliwy budziła kontrowersje – i tu słowem-kluczem jest vigilantism. Słowo, które nie do końca ma trafny odpowiednik w języku polskim. Vigilantem będziesz, kiedy skrzykniesz się z kolegami, że będziecie ukrócać rasistowskie odzywki w autobusie. Vigilantem będziesz, kiedy z bandą będziesz ganiać nazioli po ulicach. Jednak vigilantami będą też ci, którzy dokonają samosądu na dziewczynie sprzedawcy kebabu, który zabił okradającego go złodzieja. W USA vigilantism nie miał pozytywnych konotacji – zwłaszcza w dobie totalnego chaosu, w którym nagle zaufanie społeczne zyskuje grupa zupełnie niezwiązana z legalnymi służbami porządkowymi. To, że Guardian Angels właściwie od początku współpracowali z policją w tych kontrowersjach nie pomagało. Ich obecność była wyraźnym sygnałem, że policja (a przy okazji ratusz) sobie nie radzą. Zwłaszcza, że Aniołowie zjawili się po szeregu wyjątkowo chybionych akcji zorganizowanych przez władze NYC. Dodatkowo, G.A. byli zdeklarowanymi antyrasistami i pacyfistami, a przypomnijmy w Ameryce – wówczas nie tylko ze względu na przegrany Wietnam i planowaną interwencję w Libanie – pacyfistyczne poglądy zawsze oznaczały krytykę władz.

autor zdjęcia nieznany - członkowie G.A. na peronie nowojorskiego metra, lata 80.
źródło: gettyimages.com
Policja była totalnie skompromitowana w oczach obywateli. Aniołowie byli cool i stawali się medialnymi gwiazdami. Zdobili okładki fitness magazynów, wydawali własny komiks, poradniki i organizowali kursy samoobrony. Takie, które mają albo napastnika zniechęcić, lub unieruchomić do czasu interwencji patrolu. Odtąd każdy policjant będzie już tylko sfrustrowanym fajtłapą z wąsami ufajdanymi pączkiem z dziurką.

***

Wiosną 2016 roku Sliwa zapowiedział, że w związku z nasilonymi atakami nożowników Guardian Angels wracają do wagoników metra. Ostatni raz metrem zajmowali się w 1994 r. I choć to akcja z natury dobra – na próżno szukać sznytu lat 80. w członkach G.A. Wszyscy jakoś – cytując krakowskiego klasyka – utyli, spuchli, posiwieli. Oprócz Sliwy. Temu, pomimo bycia rekordzistą w jedzeniu pikli na czas, wreszcie zszedł dziecięcy tłuszcz z policzków.



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz